sobota, 25 stycznia 2014

1. Rodzina to nie wszystko. Czasem trzeba mieć pseudorodzinę.

Layla

     Biegłam co chwilę potykając się o swoje stopy. Wiatr i deszcz sprawiały, że włosy lepiły mi się do mokrej twarzy, ale nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Biegłam tak szybko jak tylko mogłam, ale z każdym krokiem czułam coraz to większy ucisk w piersi. Wbijałam uporczywie paznokcie w dłonie by powstrzymać napływające mi do oczu łzy. Layla Valentine nie płacze. Dokładnie w momencie kiedy pomyślałam o tym poczułam że upadam na ziemię. Mokry chodnik nie był gotów na przyjęcie uderzenia, a moje kolana wyczerpane po kilkunastu minutach biegu, wydawały się być z waty. Nie miałam nawet siły spojrzeć w górę i przyjrzeć się niebu, które tak bezgranicznie mnie pochłaniało. Poczułam w ustach metaliczny smak krwi, a po chwili usłyszałam czyjś szloch. Powstrzymałam się od krzyku i mimo, że chciałam uciekać dalej to nie mogłam. Kończyny odmówiły posłuszeństwa i jedyne na co było mnie teraz stać to głośne przełknięcie śliny. 
   
   Usiadłam ostrożnie na łóżku przecierając ostrożnie okulary w których zasnęła. Tak okropnie ich nienawidziłam. Jak mogłam zapomnieć ich zdjąć? No jasne... Byłam tak na haju, że ledwo kontaktowałam. Podeszłam do toaletki i założyłam soczewki. Tak czułam się o wiele lepiej i pewniej. Przynajmniej nie wyglądałam jak kujonica.Przysiadłam na skraju łóżka wspominając sen. Kiedy byłam po ostrej imprezie często śniły mi się takie rzeczy, ale tego koszmaru jeszcze nigdy nie przerabiałam. Podeszłam do lustra i przyjrzałam się sobie.
   Moje włosy wyglądały jak jedno, wielkie gniazdo w kolorze farbowanego blondu. Powoli zaczynały przypominać biel, co w sumie mi nie przeszkadzało gdyby nie odrosty, które doprowadzały mnie do szału. Wczoraj nie zmyłam makijażu toteż na mojej twarzy pozostały jeszcze jego resztki włącznie z rozmazanym tuszem i czerwoną pomadką, która znalazła się jakimś cudem na moim policzku i szyi.
  Chwila... Przecież ja wczoraj nie miałam na sobie czerwonej szminki. Wzdrygnęłam się lekko wędrując wzrokiem nieco niżej. Wychudzone ramiona i szczupły brzuch nie należały do moich największych atutów. Chętnie przytyłabym w niektórych miejscach, ale mogłam tylko o tym pomarzyć. Od kiedy pamiętam opycham się takim świństwem jak frytki czy chipsy, a i tak mam odstający obojczyk czy inne kości, a wszystko przez dragi. Trudno. Jakoś przeżyję z swoją chudą dupą. Nieco niżej mam nogi. Tak, wiem ależ odkrycie. Ale to nie byle jakie nogi, bo moje. Nogi za którymi ogląda się każdy facet w Londynie. Mimo pozorów nie jestem rozwydrzoną nastolatką, która ma wszystko. Po prostu wiem co jest we mnie atutem, a co odstrasza wszystkich w koło.
  -Lay-Lee! Złaź natychmiast do kuchni!- krzyk ojca niósł się po całym domu i już po tonie jego głosu mogłam stwierdzić, że  nie wygląda to za dobrze. Czułam, że czeka mnie niezły wykład na temat mojego późnego powrotu. Jedyne co mnie zbiło z pantałyku to to jak mnie nazwał. Ostatni raz kiedy mówił do mnie ,,Lay-Lee''... W sumie tak na prawdę nie pamiętam kiedy ostatnio mówił tak do mnie. Tak wołali na mnie tylko przyjaciele i siostra z którą miałam nawet dobre relacje. Po śmierci mamy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ojciec zanurzył się w pracy i bez końca przesiadywał u siebie w gabinecie. Ja zaczęłam chodzić do klubów, pić i ćpać tylko po to by uciszyć ten głos w głowie, który mówił mi, że w domu siedzi Lara. Czternastolatka potrzebowała teraz całej rodziny, a nie miała nikogo. I dlatego w końcu stało się tak jak się stało. Któregoś dnia wylądowaliśmy wszyscy w szpitalu bo podcięła sobie żyły. To jest właśnie moja kopnięta rodzinka.
   -Czego?- spytałam podchodząc do lodówki i upijając łyk mleka. Suszyło mnie nie miłosiernie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Ból głowy już dawno przeszedł zważywszy na późną godzinę. Leon, czyli mój ojciec, stał ubrany w piękny, czarny garnitur, który kosztował zapewne z krocie i był droższy od niejednych moich butów.
  -Słucham jak już. Wrócę dzisiaj później. Popilnujesz Lary.- czy to było stwierdzenie? Oparłam się o blat kuchenny po czym zgrabnie podskoczyłam i na nim usiadłam oglądając swoje stopy.
  -Oczywiście panie prezesie. Coś jeszcze?- spytałam, posyłając mężczyźnie po czterdziestce ironiczny uśmieszek. Swoją drogą, trochę dziwne, że cała moja rodzina miała imiona na literę ,,L''. To trochę jak jakaś obsesja.  Brunet zamrużył oczy odkładając kubek po kawie do zlewu i zalewając go wodą. Po wykonaniu tej czynności oparł dłonie tak, że znajdowałam się pomiędzy nimi i ucałował mnie w czoło.
  -Wiem, że dasz radę królewno. Ucałuj ode mnie małą.- powiedział po czym znikł za drzwiami. Posłałam mu soczystego buziaka w powietrzu po czym zgramoliłam się z stołu i pomaszerowałam pod prysznic. Zanim jednak tam dotarłam zerknęłam jeszcze na wyświetlacz mojego telefonu.
   Wiadomość od Charlie.  Rzuciłam się na łóżko odblokowując telefon.
  ,,Widzimy się tam gdzie zawsze? O czternastej.''
   Cicho westchnęłam. Miałam dzisiaj nieco inne plany, ale w końcu to Charlotte. Jej nie wolno odmawiać. Zaraz podejrzewałaby mnie o jakieś paskudztwa. Nie opędziłabym się później od pytań. Poza tym... Jej towarzystwo zawsze sprawiało mi przyjemność. Mogłam powiedzieć jej wszystko i zaufać. Jedyne czego nie mogłam zrobić to pożyczyć pieniędzy na narkotyki. Ona nadal liczyła, że się zmienię zacznę dawać przykład.
   ,,I tak się pewnie spóźnię. W takim razie do czternastej trzydzieści''
  Odpisałam po czym podbiegłam do drzwi od pokoju Lary. Otworzyłam je kopniakiem po czym rzuciłam się na dziewczynę.
  -Kurwa!- usłyszałam tylko spod kołdry. Uniosłam jedną brew kiedy twarz szatynki wyłoniła się spod pościeli.
  -Witam myszko. Zobacz jak wygląda świat pod moja pachą.- powiedziałam po czym z śmiechem przyłożyłam jej twarz pod moje ramię. Dziewczyna wydała z siebie pisk, kilka wulgaryzmów, których ja w jej wieku jeszcze nie znałam po czym zepchnęła mnie z siebie.- Za godzinę wychodzę. Żadnej biby.- warknęłam odsłaniając żaluzje i kierując się w stronę łazienki.

***

    -Gdzieś ty wczoraj się podziewała?- spytała brunetka kiedy tylko znalazłyśmy się w ruinach starego wieżowca. Od kiedy tylko pamiętam przychodziłyśmy tutaj żeby móc pobyć przez chwile same z sobą i swoimi myślami. Lubiłam tłok i ludzie, ale jeszcze bardziej lubiłam towarzystwo tej oto ślicznej dziewczyny. Tylko ona mnie rozumiała inni nawet nie próbowali.
  -Pilnowałam Lary...- powiedziałam. Oczywiste było, że nie łyknęła mojego kłamstwa, ale próbować zawsze można.
  -Jasne. A dzisiaj co porabiasz? Może wpadnę i zrobimy sobie babski wieczór?- spojrzałam na nią z szerokim uśmiechem na twarzy. Za to ją kochałam. Mogłam kłamać ile wlezie, a ona i tak zawsze będzie chciała mi pomóc. Nasze wieczory nie należały do normalnych. Zazwyczaj kończyło się na kilkuosobowej imprezie, którą głównie ja zwoływałam, albo na lataniu na golasa po dworze. Czasem dzwoniłyśmy do jakichś ludzi i mówiłyśmy, że jesteśmy kochankami ich mężów. Z Charlie można było się nieźle bawić i robić sobie przysłowiową bekę z wszystkiego. Wiedziała jak poprawić mi humor nawet w najgorszy dzień.
  -Pewnie! I tak muszę wszędzie ciągać za sobą młodą. Ojciec wraca późno, bo ma jakąś konferencję. Ale zanim to... Muszę coś jeszcze załatwić na mieście. Wpadniesz do mnie tak o osiemnastej, a zobaczysz, że będę w domu. To co?- spytałam widząc jej wzrok, który miał na celu wywołanie wyrzutów sumienia. Doskonale wiedziała co muszę załatwić, ale przemilczała to. 
  -Niech będzie. Ale Lara grzecznie siedzi u siebie w pokoju. Wiesz, że za sobą nie przepadamy...- warknęła brunetka poprawiając włosy. Wyglądała ślicznie. Zresztą jak zawsze, a ja przy niej mogłam zapaść się pod ziemie z moimi odrostami. Nagle do głowy przyszedł mi pomysł.
  -Kup po drodze farbę do włosów. Musisz mnie znowu pofarbować. Patrz jak wyglądam.- powiedziałam jak zbity pies robiąc maślane oczka. Na tę minę dziewczyna wybuchła śmiechem. Co ja bym bez niej zrobiła?

***

    Rozejrzałam się w koło. Okolica do której mój ojciec nawet jako ślepiec by nie trafił. Sam odór rozkładających się szczurów sprawiłby, że uciekał by w innym kierunku. Ja sama nie przepadałam za tym miejscem, ale tylko tu stacjonował Jack. Chłopak był nieco starszy ode mnie. Miał może dwadzieścia pięć lat, jasne słowy i uśmieszek, który najchętniej zdarłabym mu z tej krzywej mordy. Ohydny typ.
  -Hej Eve. Znowu tutaj?- chyba nie sądzicie, że podałabym mu swoje prawdziwe dane? Chyba bym padła widząc go w drzwiach mojego domu.
  -Jack. Dawaj to po co przyszłam. Śpieszy mi się trochę.- powiedziałam udając, że patrzę na zegarek, którego nie miałam oczywiście. W to miejsce nigdy nie zabierałam niczego prócz komórki i forsy. Gdyby mnie okradli chyba bym dostała od ojca niezłe lanie. Jak jakaś mała gówniara.
  -Wszystkim nam się śpieszy. Niestety, ale nic nie mam dzisiaj. Właśnie skończyłem zmianę.Tam stoi nowy diler.- powiedział kiwając na faceta, który stał w cieniu obok drzwi.
  -Odchodzisz?- spytałam lekko nie dowierzając. Jack pracował w tej branży od kiedy tylko łykam to świństwo, a teraz nagle zachciało mu się uczciwej roboty?- - Doskonale wiesz, że cię nie puszczą. Za długo w tym siedzisz.- powiedziałam lekko sfrustrowana. Chłopak posłał mi tylko spojrzenie, które miało zamknąć mi buzię i ponownie wskazał na chłopaka. Właśnie w momencie kiedy miałam do niego podejść ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął jak marionetką w stronę ściany. Krzyknęłam czując jak ktoś nadeptuje mi na stopę. Moje nowiutkie buty nadawały się do kosza na śmieci. Skurwysyn...
  -Ty odejdziesz razem z nami mała.- powiedział Jack przybliżając się do mnie na zaledwie parę centymetrów.  Już miałam odpyskować kiedy poczułam coś na wysokości podbrzusza. Odruchowo spojrzałam w dół i zobaczyłam... Myślałam, że zwymiotuję. 
  -Na prawdę stanął ci na sam jej widok?- zaśmiał się chłopak, który oparł się o ścianę. Poprawił ciemne włosy, które opadały mu lekko na czoło i nawet nie zerkając w moim kierunku podszedł do Jacka. Chłopak zamachnął się, ale zanim jego pięść zdążyła znaleźć się chociaż blisko twarzy szatyna ten uchylił się i oddał z taką siłą, że chłopaka zachwiało.
  -Suka...-wychrypiał blondyn ocierając wargę po której skapywała krew.
  -Dawaj.- powiedziałam wyrywając chłopakowi z dłoni paczkę w proszkiem. W ostatniej wręcz chwili rzuciłam mu pieniądze, bo szatyn z tatuażem na całej ręce ciągnął mnie w stronę swojego auta. -Puść mnie!- krzyknęłam wyrywając się. Na marne. Był zbyt silny.
  -Daj spokój co? Odwiozę cię. Chyba nie chcesz iść sama do domu?- spojrzałam na ulicę. Wszędzie aż roiło się od zboczeńców i morderców. Przebiegłam wzrokiem po chłopaku, który teraz stał koło drzwiczek od strony kierowcy. Był przystojny. I to aż za bardzo. Ciemne włosy wspaniale współgrały z czekoladowymi oczyma i ciemną karnacją. Boże... On był boski. Na szczęście w miarę szybko otrząsnęłam się.
  -Dobra...- poddałam się wsiadając do auta.

______________

Od Akwamaryn: I jak wam się podoba? Mi nawet, nawet. Już polubiłam Laylę i wydaje mi się, że to będzie jedna z moich ciekawszych postaci jak do tej pory, a było ich już sporo. Cieszę się niesamowicie, że
 Vic zgodziła się na współpracę ze mną. Czuję się zaszczycona :D To będzie na prawdę ciekawe.
PS. Zgadnie ktoś na jakiej sławnej osobie wzorowałam się? Kto jest Laylą? W następnym MOIM rozdziale udzielę wam poprawnej odpowiedzi
PSS. Nie utworzyłyśmy bohaterów. Chcemy żebyście zdali się na waszą wyobraźnię :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz